Na przełomie 2013 i 2014 roku do księgarń trafiła niezwykle interesująca książka astronomiczna: Na własne oczy. O samodzielnych obserwacjach ziemi i nieba autorstwa pana Andrzeja Branickiego. Poniżej publikuję wywiad z autorem, który na codzień jest pracownikiem Uniwersytetu w Białymstoku, autorem artykułów dla czasopisma Delta oraz znanym i cenionym popularyzatorem astronomii.
Kto jest pierwszoplanowym odbiorcą Pana książki?
W pewnym sensie charakteryzuję go we wstępie do książki. Jest nim każdy, kto ma skłonność do uważnego przyglądania się światu, w którym przyszło mu żyć, do poznawania go na własną rękę „“ własnymi zmysłami, własną myślą. Nieco żartobliwie można by powiedzieć, że jest ona dla wszystkich, którzy w swoim genetycznym kodzie mają „gen badacza”. Jestem przekonany, że takich ludzi jest całkiem sporo. Najczęściej ta „genetyczna choroba” dotyka ludzi młodych, w wieku licealnym i tych w „jesieni życia”.
Leży mi na sercu problem jakości wiedzy astronomicznej przekazywanej w szkole. Przyznam się więc, że do pracy nad książką najbardziej motywowało mnie wyobrażanie sobie jej stojącej na półce nauczyciela przedmiotu: „Fizyka z astronomią”. Choć astronomia figuruje w nazwie tego przedmiotu, to w praktyce szkolnej, poza nielicznymi wyjątkami, większość astronomicznych wątków jest pomijana. Skutkiem tego uczniowie „“ po ukończeniu nauki w szkole, tak samo, jak i przed jej rozpoczęciem „“ o otoczeniu Ziemi nie wiedzą niemal nic, a w pogodną noc widzą tylko bezładne mrowie światełek. Jako astronom i ten, kto przygotowuje nauczycieli do pracy, czuję się odpowiedzialny za taki stan rzeczy. Przejawem tego poczucia jest między innymi moja ostatnia książka. Ufam, że doceni ją każdy nauczyciel zainteresowany wzbogaceniem lekcji poświęconych astronomii o obserwacje. Jej główną część stanowią bowiem opisy prostych obserwacji, możliwych do wykonania bez żadnego sprzętu optycznego, a jeśli już okazałby się on niezbędny, to powinien być łatwo dostępny, na przykład aparat fotograficzny, lornetka. Zależało mi także na tym, by ostateczny cel (wynik) obserwacji był ważny. Mam nadzieję, iż książkę tę uznają za przydatną także merytoryczni opiekunowie już istniejących obserwatoriów szkolnych i publicznych a także tych, które wkrótce powstaną.
Jak ocenia Pan wiedzę astronomiczną dzisiejszego człowieka?
Jeśli by ją mierzyć ilością publikacji i medialnych doniesień, to używając języka ekonomistów, można by powiedzieć, że podaż astronomicznych treści jest duża. Åatwa dostępność tego „towaru” nie przekłada się jednak na wiedzę. W głowach większości czytelników, widzów i słuchaczy informacje te nie tworzą bowiem żadnej logicznej struktury: są bezładne i pozbawione jakiegokolwiek związku z rzeczywistym niebem oraz fizyką jakiej się nie tak dawno uczyli. Taki, lub podobny, informacyjny chaos wynoszą też uczniowie ze swoich szkól. Żeby dowiedzieć się, z kim rozpoczynam kolejny semestr zajęć, jak je poprowadzić, sondowałem czasem życiowe doświadczenie studentów dotyczące powszednich zdarzeń i procesów dziejących się ponad naszymi głowami. Finał sondowania zawsze był smutny „“ milczenie, zgadywanie odpowiedzi. Było tak nawet wtedy, gdy były to pytania najprostsze, np.: czy położenie gwiazd względem horyzontu w czasie nocy zmienia się, czy Słońce wschodzi (bądź zachodzi) zawsze w tym samym miejscu horyzontu, jeśli patrzymy na nie z tego samego miejsca? Jeszcze bardziej przygnębiające były odpowiedzi na pytanie o przyczyny występowania pór roku. Åšwiadom tego wszystkiego czułem się tak, jakbym rozpoczynał zajęcia z fizyki ogólnej, wiedząc, że słuchacze nie mają pojęcia, w jakim kierunku poruszają się upuszczone przedmioty, nigdy nie widzieli tęczy, nie wiedzą, czy kamień pływa po wodzie, czy tonie.
Takich i podobnych pytań już nie zadaję. Z trudem godzę się z faktem, że oddalanie się człowieka od przyrody jest procesem cywilizacyjnym. Co jakiś czas pojawia się jednak nadzieja, że jest to tylko etap przejściowy, że kiedyś ujawni się jeszcze naturalna chyba potrzeba uważnego przyglądania się naszemu przyrodniczemu otoczeniu. I nie tylko temu ponad głową, lecz także i temu obok nas.
Czy – w ogólnym ujęciu – podstawowa wiedza astronomiczna jest potrzebna społeczeństwu? Dlaczego?
Odpowiedź sprzedawcy na pytanie, czy towar, który on oferuje warto kupić, jest zazwyczaj znana z góry. Moja odpowiedź nie będzie wprawdzie tak automatyczna jak odpowiedź sprzedawcy, lecz także zmieści się w tym schemacie. Pytanie podobne do Pańskiego od wielu lat zadaję sobie sam na początku każdego roku akademickiego, usilnie starając się za każdym razem patrzeć na ten problem z dystansu, bez zawodowego zaślepienia. Odpowiadam sobie tak: o przydatności wiedzy astronomicznej świadczy choćby fakt, że książki o tej tematyce znajdują nabywców, a do planetariów ustawiają się kolejki. Lecz nawet gdyby tak nie było, to istnieje kilka powodów „“ wydaje mi się, że ważnych „“ dla których wiedza astronomiczna powinna być upowszechniana, również w szkole.
Po pierwsze obiekty i procesy astronomiczne są częścią naszego otoczenia. Po drugie wiedza ta pozwala zrozumieć przyczyny fundamentalnych dla naszego życia rytmów: dzień-noc, wiosna”“lato”“jesień-zima, zmienność faz Księżyca. Po trzecie pozwala ona właściwie rozumieć znaczenie „“ jakże częstych „“ komunikatów prasowych, radiowych i telewizyjnych donoszących o różnych astronomicznych odkryciach. Jeśli jednak ktoś uznałby te powody za błahe, za argumenty pięknoducha, to dodam jeszcze jeden, tym razem praktyczny i „“ moim zdaniem „“ najważniejszy. Otóż wiedza astronomiczna uświadamia nam kosmiczną unikalność Ziemi i wszelkiego istniejącego na niej życia, a więc także naszego, osobistego. Åšwiadomość chwiejności jej obecnego stanu, uwikłania Ziemi w sieć wielu oddziaływań i zależności w naturalny sposób skłania do szacunku dla przyrody, a nawet do swego rodzaju pokory wobec jej majestatu. Powszechność takiej świadomości pozwala natomiast mieć nadzieję na dobrą przyszłość Ziemi. Bo każdy, kto dostrzeże ją, jako drobinę zanurzoną w otchłani ogromnego świata, podlegającą prawom i zjawiskom, wobec których jesteśmy bezradni, a jednocześnie jako drobinę zupełnie wyjątkową, będzie naturalnie skłonny szanować zastane dziedzictwo, by w niezmienionym stanie przekazać je następnym pokoleniom. Wypowiadam te zdania z pewnym zawstydzeniem, bo brzmią patetycznie. Mimo to powtarzam je, bo taki ton odpowiada ich znaczeniu.
Swoje rozdziały bardzo trafnie podzielił Pan na sekcje Poczytaj, Sprawdź i Pomyśl? Sekcja Pomyśl to rodzaj eseju, opowiadania o Kosmosie z prawdziwymi bohaterami. Rozumiem, że sekcja Pomyśl napisana została dla umysłów humanistycznych, dla tych niebieskich filozofów, którzy kochają spadające gwiazdy i marzą przy pełni Księżyca. Skąd u Pana – w moim odczuciu umysłu ścisłego – zamiłowanie do tego rodzaju formy literackiej?
Od kilkuset lat wpływ niezwykłych osiągnięć nauki na nasze myślenie o świecie i o sobie jest ogromny. Jakże często jest on wręcz przytłaczający, determinujący wszelkie poglądy, całą osobowość. Taka postawa bardziej przypomina „wiarę” we wszechogarniającą, nadzwyczajną moc poznawczą i sprawczą nauki niż racjonalną ocenę jej możliwości. Mam wrażenie, że najczęściej, choć nie zawsze, przyczyną takiego pojmowania nauki jest zupełna nieznajomość „naukowej kuchni”. Dlatego za bardzo ważne i pożyteczne uważam przybliżanie naukowego warsztatu, spoglądanie na naukę z dystansu całej naszej kultury i ujawnianie jej naturalnych ograniczeń. W swojej książce starałem się realizować te postulaty, na poziomie bardzo elementarnym, w części „Sprawdź” (stanowiącej kręgosłup książki) i „Pomyśl”. Na ile próba ta jest udana, ocenią czytelnicy. Wybór paraliterackiej formy, jaką posługiwałem się w części „Pomyśl”, nie wynikał w najmniejszym stopniu z przekonania o mojej szczególnej umiejętności operowania językiem. Zdecydowałem o tym z wielką obawą. Taka forma pozwalała mi jednak poruszać tematy, o których nie umiałbym napisać inaczej: stawiać pytania, prowokować do samodzielnego myślenia.
Wśród wydawców literatury popularno-naukowej panuje przekonanie, że jeden wzór matematyczny obniża nakład o połowę. Pan jednak zdecydował się na dość rozbudowany aparat matematyczny w publikacji. Czy można w ogóle wydać dobrą książkę astronomiczną bez sięgania do matematyki?
To zależy od tego, co rozumieć pod pojęciem dobra książka z astronomii. Pierwsze teksty z astronomii, jakie czytałem „“ Pana Sławomira Rucińskiego i Jana Gadomskiego „“ nie zawierały (jeśli dobrze pamiętam) żadnych wyrażeń matematycznych. Dzięki nim zostałem, kim jestem. Czy to wystarcza, bym mógł powiedzieć, że były to dobre książki? To zależy od samooceny.
Nie ulega najmniejszej wątpliwości, że potrzebne są różne książki, bo różni są czytelnicy, ich potrzeby, poziom ich matematyczno-fizycznej wiedzy. Myślę, że wielu autorów chciałoby napisać książkę dla wszystkich, nie używając sformalizowanego języka, jakim posługują się astronomowie i fizycy. Jeśli w ogóle jest to wykonalne, to z pewnością niezwykle trudne. Każdy autor, w zależności od tego, do kogo adresuje książkę, jaki cel ma ona spełniać, musi podjąć decyzję, w jakim stopniu będzie się odwoływał do symbolicznego języka matematyki. Przystępując do pracy nad książką, świadom odstraszającego działania algebraicznych zapisów, starałem się ograniczyć je do minimum i najprostszej postaci. Z założenia adresatem tej książki był jednak czytelnik ze średnim wykształceniem, czyli taki, który nie powinien bać się prostych zależności zapisywanych językiem symbolicznym. Opisywanie metod badawczych bądź ich ostatecznych wyników wyłącznie językiem naturalnym i za pomocą rysunków bardzo ogranicza zakres poruszanych tematów. Opis taki jest też z natury niedostatecznie precyzyjny i jednoznaczny. Opisywanie wielu zależności językiem naturalnym może być też trudniejsze do zrozumienia niż ich symboliczny zapis. W mojej książce tych „“ tak nie lubianych „“ zapisów nie jest jednak wiele. Mam też nadzieję, że każdy, kto choćby pobieżnie przekartkuje książkę, przyzna, że wyraźnie doceniłem rysunkowy przekaz treści.
Tak na marginesie dodam jeszcze, że ilekroć słyszę uwagi o odstraszającym działaniu języka matematyki, odżywa w mojej pamięci przykre wspomnienie, jakże częstych w ostatnich latach, medialnych zwierzeń różnego rodzaju celebrytów bez wstydu przyznających się do swojej matematycznej indolencji. W wypowiedziach tego rodzaju drażni mnie nie tyle wyznawana indolencja, co jej bezwstydny kontekst. Oczywistym jest dla mnie, że nie każdy musi sprawnie posługiwać się językiem matematyki, lubić ją. Decydują o tym predyspozycje, podręczniki, nauczyciele. Mimo to nie sposób uznać za naturalne przyznawanie się do poważnych edukacyjnych luk. Pocieszam się nadzieją, że tak jak teraz nikt bez zażenowania nie przyznaje się, że jest na bakier z językiem polskim, tak w przyszłości wstydliwym będzie przyznawać się do swojej matematycznej ignorancji.
Żyjemy w świecie kultury obrazkowej. W sumie cała historia astronomii to kultura obrazkowa, która musiała zostać przetłumaczona naukowo na język matematyki. W „Na własne oczy” kieruje Pan czytelnika, w szczególny sposób, na fotografie oraz rysunki, które mają pomóc nam zrozumieć naturalne fenomeny. W jakim kierunku zmierza – Pana zdaniem – popularyzacja nauk przyrodniczych? Mamy przeciwstawne światy: dokładnych opisów otaczającego świata (znanych z podręczników z lat 70. i 80.) oraz kolorowych ikonografik z dzisiejszego Focusa, czy gazet codziennych. Co bardziej odpowiada Panu jako autorowi i popularyzatorowi?
Wydaje mi się, że na to pytanie częściowo już odpowiedziałem. Nie podoba mi się tendencja prezentowania astronomii w konwencji fajerwerkowej: oszałamianie słuchaczy, widzów, czytelników pięknymi obrazami, ogromnymi (astronomicznymi) liczbami czy fantastycznymi hipotezami. Wiem, że to działa na wyobraźnię, że się podoba. Zdaję sobie też sprawę z tego, że czasem bywa potrzebne. Odnoszę jednak wrażenie, że wyraźnie zachwiane zostały proporcje pomiędzy epatowaniem a budowaniem jakiejkolwiek wiedzy astronomicznej „“Â logicznej struktury, na którą składają się zaobserwowane fakty, znajomość elementarnej fizyki, istoty podstawowych metod badawczych i finalnych konstatacji. Istotnym dopełnieniem tego zbioru jest również umiejętność wykorzystywania wiedzy już posiadanej i jej poszerzania oraz świadomość ograniczeń jej możliwości. Chyba każdy zgodzi się też z tym, że naturalnym miejscem, w którym powinny być formowane zręby takiej wiedzy jest szkoła.
Tak się złożyło, że całe moje zawodowe życie podporządkowałem próbom zmiany dotychczasowego sposobu prezentowania wiedzy astronomicznej zarówno w praktyce szkolnej, jak i w publikacjach edukacyjnych. Początkiem tych zabiegów była budowa i organizacja obserwatorium, w którym studenci fizyki „“ przyszli nauczyciele przedmiotu „Fizyka z astronomią” „“ mają bezpośredni kontakt z niebem, wykonując obserwacje dorównujące swoim znaczeniem fizycznym eksperymentom. Kolejnym krokiem była praca nad programem „As” i kilku innymi programami astronomicznymi. Było to w końcówce lat 80., gdy niedostępne były atlasy nieba i inne podstawowe źródła wiedzy astronomicznej. Mimo podeszłego już wieku „As” wciąż może konkurować ze współczesnymi programami zarówno ilością informacji o każdej z gwiazd, jak i wieloma unikalnymi narzędziami dydaktycznymi. Z buntu przeciwko prezentowaniu astronomii w fajerwerkowej konwencji powstały także moje książki, w których główną część stanowi to, czego zupełnie brakuje w publikacjach i w szkolnej edukacji „“ czyli opisy prostych, lecz ciekawych i ważnych obserwacji ilościowych.
I ostatnie pytanie. W omawianej książce, a także w innych Pana publikacjach, znaleźć możemy świetne propozycje eksperymentów przyrodniczych. Dotyczą one w praktyce całości obserwowanego Wszechświata. Co może Pan powiedzieć nauczycielom, wychowawcom, wykładowcom i innym popularyzatorom? Jak ich zachęcić do próby pokazania uczniom i studentom piękna Kosmosu poprzez właściwie dobrane, wykonane i zinterpretowane eksperymenty?
Wyłącznie werbalne nauczanie przedmiotów przyrodniczych jest kalekie. Powie to każdy dydaktyk. Każdy nauczyciel tych przedmiotów, jeśli nawet tego nie robi, to wie, że czynnością poprzedzającą analizę i wyjaśnienie zjawisk omawianych na lekcji, powinno być ich zademonstrowanie. Mimo że astronomia jest nauką na wskroś przyrodniczą, to jej nauczanie ma zazwyczaj wyłącznie werbalną formę: ogranicza się do omówienia pewnych tez, które w podręczniku są zapisane pogrubioną czcionką. Tego rodzaju „wiedza” nie ma jednak żadnego związku z rzeczywistością. Dlaczego tak jest? Moja odpowiedź na to pytanie jest następująca. Za główny powód takiego stanu rzeczy uważam niedostateczne bądź niewłaściwe przygotowanie nauczycieli do omawiania tematów poświęconych astronomii. Nie czynię tego zarzutu nauczycielom, lecz szkołom wyższym, w których nabyli oni nauczycielskie uprawnienia. Drugą przyczyną jest niemal zupełny brak publikacji zawierających opisy prostych obserwacji astronomicznych, możliwych do wykonania pod opieką nauczyciela, bądź samodzielnie, przez ucznia. Czysto organizacyjnym, lecz istotnym utrudnieniem jest uzależnienie od pogody i pora, w jakiej takie obserwacje można wykonywać. Usunięcie pierwszej przyczyny jest zadaniem szkól wyższych. Drugą usunąć powinni astronomowie lub zainteresowani astronomią nauczyciele, publikując opisy łatwych do wykonania, a jednocześnie ciekawych i ważnych obserwacji. To zadanie starałem się wykonać, zamieszczając w obu książkach rezultaty mojej wieloletniej pracy.
Zabiegiem usuwającym ostatnią przyczynę jest „“ w przekonaniu wielu nauczycieli „“ umożliwienie uczniom obejrzenia seansu w planetarium. Przyznaję, seans w Planetarium może być bardzo użyteczny dydaktycznie. Jednak nawet wtedy, gdy temat projekcji jest dostosowany do możliwości o potrzeb uczniów, to jest to jednak kolejny film o rzeczywistości, a nie rzeczywistość. W moim przekonaniu, znacznie prostsze organizacyjnie i właściwsze jest doprowadzenie do spotkania ucznia z realnym niebem. Na lekcji może być omówiony sposób wykonywania prostych obserwacji, zaś ich wykonanie zlecone uczniom jako „praca domowa”. Wieloletnie doświadczenie nauczyciela akademickiego skłania mnie do stwierdzenia, iż następstwa samodzielnego wykonywania nawet najprostszych obserwacji astronomicznych przekraczają znacznie ich dydaktyczny cel. Zmienia się postrzeganie rozgwieżdżonego nieba „“ miejsce fototapety zastępuje realny, fizyczny Wszechświat. Następstwem takiej zmiany są zazwyczaj refleksje wykraczające poza czysto przyrodnicze ramy wykonywanych obserwacji, stając się ich najszczytniejszym dopełnieniem.